Pan podtrzymuje wszystkich upadających i podnosi wszystkich zgnębionych. (Ps. 145:14)

Czy mieliście kiedyś taki dzień w pracy, że zdawało się wam, iż jesteście w oku cyklonu? W dodatku sztab kryzysowy nie dotarł do was na czas z informacją o zagrożeniu i nie byliście w stanie już nic zrobić? A mieliście kilka takich dni w tygodniu? Jeden po drugim? Jeśli nie, jeśli nigdy czegoś takiego nie przeżyliście, to naprawdę, NAPRAWDĘ macie za co dziękować niebiosom. A jeśli mieliście i udało się wam ujść z życiem z tego cyklonu, tym bardziej macie powody do dziękczynienia.

Mój tydzień w pracy wcale nie skończył się wraz z wybiciem godziny 16.00 w piątek, 29 stycznia. Telefon, nie zważając na porę dnia czy nocy, dzwoni i dzwoni. Dzwonią też telefony moich współpracowników, którym i ja zawracam głowę, by być na bieżąco, by “trzymać rękę na pulsie”, by uzyskać informacje, czy też by przekazać informacje uzyskane od innych współpracowników. Jednym słowem – alarm trwa do odwołania.

Jak w takiej sytuacji można znaleźć czas na spotkanie z Bogiem? I jak, gdy uda się ten czas (jakimś cudem) wygospodarować, odciąć się od pracy, od problemów z nią związanych i od pomysłów na rozwiązanie tychże problemów? Jak uciszyć swój umysł i uspokoić swoje serce? Czy to w ogóle możliwe? Hm, cóż, nie wiem, ale próbować nie przestaję. Za ukojeniem tęsknię dziś Panie…

ewe.a