Im częściej staję przed koniecznością zastosowania tej chrześcijańskiej zasady, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jakie to trudne naśladować Pana. Ale ponieważ bardzo go kocham, staram się z całych sił, pomimo, że czasem wychodzi, a czasem nie.
Zastanawiałam się ostatnio nad pewną sytuacją z życia Jezusa, kiedy w ogrodzie Getsemane czekał z uczniami, aż przyjdą Go pojmać. Jezus wiedział, że Judasz Go wyda, że Go zdradził, jednak gdy ten przychodzi do ogrodu, Jezus mówi do niego: “Przyjacielu, po co przychodzisz?” (Mat. 26:50). Nie było tam wyrzutów w stylu: jak mogłeś mi to zrobić, przecież ja dla ciebie tyle uczyniłem, dałem ci możliwość uczenia się ode mnie, poznawania mnie osobiście, a ty jak mnie potraktowałeś? Nie! Jezus mówi “przyjacielu”, kolego, towarzyszu. Wyobrażam sobie z jaką łagodnością to robi, bez złości, bez pretensji.
Jak przełożyć tę sytuację na życie chrześcijanina dziś? Jaką wziąć lekcję? W dobie pędu za karierą, nie bacząc, że depcze się innych, w dobie myślenia tylko o sobie i o swoich potrzebach, często spotykamy się z sytuacją, że ktoś nadepnie nam na przysłowiowy odcisk. Czy to w pracy, czy wśród bliskich, a czasem nawet w kościele może zdarzyć się coś nieprzyjemnego. Wszak przecież wszyscy czasem się potykamy. Ale kiedy już niestety dochodzi do tych trudnych sytuacji, co dzieje się w naszych sercach? Złość, frustracje, gorycz i chęć rewanżu? Czy też zgodnie z zasadą “być jak Jezus” jesteśmy w stanie odrzucić te negatywne i może nawet czasem słuszne uczucia, i w imię większej wartości, jaką jest przybliżanie się do naszego Pana, powiedzieć: “Przyjacielu (siostro, bracie, mamo, tato), nie gniewam się, szkoda czasu na takie marności, rozwiążmy ten konflikt w miłości”. Trudno jest powiedzieć do wroga “przyjacielu”, ale to, co nas nie przybliża do Pana, buduje między nami mur. Tylko przebaczenie i miłość mają moc burzenia takiej warowni. Z doświadczenia wiem, że daje to prawdziwe uwolnienie.
Iza Ł.